(William
Blake)
Akashi obserwował z okien,
jak w oddali powoli rozpętuje się burza. Pioruny bezlitośnie uderzały w ruiny
starego Tokio, rozjaśniając panujące tam mroki. Zapewne gdyby mieszkał bliżej,
widziałby ogniki, które przesuwają się w ciemnościach.
Otulił się szczelniej kocem; mimo
ciepłego sezonu, ostatnimi czasy wciąż wiało znad oceanu i było chłodno. Od
czasów urodzin Hyuugi Junpei’a minęły dwa tygodnie, podczas których on i Wilki
nawiązały cichą, wciąż niepewną współpracę. Wciąż badali się nawzajem, ale
Akashi miał nadzieję, że wkrótce dojdą do pełnego porozumienia. Miał jednak
dosyć sztywnych, formalnych spotkań, na których musiał być miły. Teraz, kiedy w
końcu, po całym dniu był sam, tylko ze sobą i swoimi myślami, mógł wreszcie
przestać trzymać głowę wysoko i prosto, nie musiał już dbać o każdy swój gest.
Nie zmieniało to jednak jego osobowości – wciąż był bezwzględny, dlatego, gdy
wrócił do dokumentów i nasunął wyżej zsuwające mu się z nosa okulary, bez
wahania podpisał wyrok skazujący na śmierć dla zdrajców klanu. W takich
chwilach jak ta nie myślał o tym, że wielkimi krokami zbliżał się dzień ataku
na córkę Hyuugi, dzień, który miał zacieśnić więzi ich klanów i zapewnić mu
dozgonną wdzięczność Wilków. Nawet jeśli jakiś cichy głos mówił mu, że nie
powinien mieszać dziecka do polityki, Akashi ignorował go, nie zwracał uwagi na
mikroskopijne wyrzuty sumienia, jakie miał. Już dawno nauczył się, że jeśli
ktoś kieruje się głosem serca i dobrocią, przegrywa.
Słowa, które miał wyryte w pamięci, wracały do niego niczym
echo, każdego dnia tak wiele razy, że już dawno głos ojca stał się jego własnym
głosem, a rodzinna zasada stała się jego osobistym kierunkowskazem.
Zrób, co musi być zrobione.
Nie wahaj się.
Nie okazuj litości.
Nieopodal
ruin starego Tokio wznosił się opuszczony jeszcze w XIX wieku chrześcijański
klasztor. Wejście do niego groziło śmiercią, gdyż budynek był na granicy
zwalenia się. Jedynie nieliczni wiedzieli o systemie sekretnych korytarzy,
którymi kiedyś uratowali się mieszkający tu mnisi, a które teraz łączyły się w
paru miejscach z kanałami, w których żyli mieszkańcy ruin. Ci śmiałkowie,
którzy odwiedzali klasztor i ośmielali się wejść do środka nie zdawali sobie
sprawy z tego, że ktoś ich podsłuchuje.
Kiedy
rozpętała się burza, czarnowłosa kobieta znajdowała się w lesie niedaleko ruin.
W tym miejscu deszcz czy jakakolwiek inna forma wody, która dotknęłaby ziemi
mogła wywołać negatywną reakcję chemiczną z pozostałościami broni biologicznej
użytej tutaj w połowie XXI wieku, więc jak najszybciej naciągnęła na usta
ochronną maseczkę i przyciskając ją do twarzy, szybkim krokiem zaczęła biec w
stronę klasztoru. Tam znajdowało się najbliższe wejście do systemu tuneli i jej
domu.
Biegnąc,
myślała tylko o tym, że była już tak blisko. Wciąż nie spadła ani kropla
deszczu, od trzech dni nie padało, więc miała szansę zebrać zioła, które rosły
tylko w tym lesie. Paradoksalnie, mimo skażonego gruntu, tych leczniczych
właściwości nie miały żadne inne rośliny, a te konkretne krzaczki rosły tylko
tutaj. Wkraczała tym samym na terytorium Niedźwiedzi, ale one nigdy nie zdawały
się zauważyć jej obecności – ciężko było kontrolować cały las, który ciągnął
się w tysiącach hektarów, poza tym, w ten teren nie zapuszczał się nikt. Kilka
kilometrów stąd wznosiło się wysokie na ponad cztery metry ogrodzenie, które
oddzielało część skażoną plus pas ochronny od właściwego terenu. Parę razy
podeszła bliżej betonowego płotu i zajrzała do środka, ale las niczym nie
różnił się od tego tutaj. Może nie był tak niebezpieczny po deszczu, ale i ten
„należący” do nich nie był groźny, o ile wiedziało się jak reagować po
ewentualnym zatruciu. Dorosłemu człowiekowi towarzyszyły by objawy ostrego
ataku grypy, ale dla dzieci, osób starszych czy słabszych, przebywanie zbyt
długo w tym lesie, podczas deszczu, mogłoby się skończyć nawet śmiercią.
Jej stopy
szybko pokonywały kolejne metry, bezszelestnie poruszając się po podłożu. Wiatr
szarpał czarnymi ubraniami, które maskowały kobiecą sylwetkę i osłaniały ją
przed opadami. Torba z ziołami obijała się o biodro, a w powietrzu powoli
rozchodził się ostry zapach. Miała jeszcze tylko kilka minut, nim zacznie padać
i kilkanaście, nim chemia pogrzebana w glebie zacznie uwalniać się do
atmosfery. Mogłoby się to skończyć nieprzyjemnie – była najlepszą uzdrowicielką
w Ruinach, nie miała czasu na chorowanie i zatrucia.
Kiedy
wymknęła się w końcu z lasu, na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. Nie
mogła jeszcze odetchnąć z ulgą – bezpieczna będzie dopiero w tunelu, ukryta pod
ziemią, na ostatniej prostej do domu i do rodziny, która na nią czekała. Kiedy
znajdzie się wśród nich, to będzie kolejna przygoda, o której im opowie,
śmiejąc się z zagrożenia.
Zwolniła
dopiero kiedy dotarła do klasztoru; ku jej zdumieniu, w pozbawionych szyb
oknach migotały światła, które nijak nie przypominały świateł świec, którymi
czasem mieszkańcy Ruin oznaczali drogę do domu dla tych, którzy jeszcze do
niego nie dotarli. Stanęła jak wryta, kiedy za sobą usłyszała chrzęst kół na
żwirowym podjeździe – mogła na palcach jednej dłoni policzyć osoby, które
posiadały samochód i mieszkały w Ruinach i była pewna, że to nikt znajomy. Poza
tym, jej współbracia nie podjechaliby do klasztoru, nigdy, nawet gdyby od tego
zależało ich życie.
Coś jest nie tak, pomyślała, czując, jak zaciska się
jej gardło i ogarnia ją panika. Na pewno nie działo się tutaj nic dobrego i z całą
pewnością ci ludzie nie będą przychylnie nastawieni – do takiego wniosku
doszła, wbiegając do części, która w czasach świetności była kaplicą. Musiała
podjąć decyzję w ułamku sekundy, wiec ukryła się w zrujnowanym konfesjonale,
przyciskając do piersi swoją torbę, jakby w ten sposób mogła ograniczyć zapach
ziół. Modliła się do swoich bogów o to, by nie zauważyli jej w świetle świec i
lampek, które posiadali, jednocześnie próbując uspokoić swoje rozkołatane
biegiem i paniką serce. Słyszała szuranie ich stóp, gdy wchodzili głębiej, by
ukryć się wśród kamiennych murów. No tak, przebiegło jej przez myśl.
Tutaj nie ma zasięgu i żadna satelita nie namierzy telefonu, a auta na napęd
kołowy, a nie powietrzny, nie są namierzane przez System.
Być może
przez te myśli, dopiero po chwili skupiła się na rozmowie, którą prowadzili
nieznani jej ludzie. Z miejsca, w którym była ukryta, widziała tylko ich buty,
wystające spod ciemnych szat. To one sprawiły, że nabrała pewności iż obcy nie
są mieszkańcami Ruin – nikt nie nosił tak drogiego obuwia tutaj. Kiedy
ostrożnie uniosła głowę, by przez wytrzaskany fragment szybki wyjrzeć na
zewnątrz, zauważyła, że mają na twarzach maski. Jeden z nich odwrócił głowę w
jej stronę, więc natychmiast przylgnęła plecami do wilgotnego drewna i znów
zaczęła się modlić.
-Śmierdzi tu ziołami – usłyszała zdegustowany, męski głos.
-W pobliżu jest las, być może to dlatego. I kurz.
Okropieństwo. Niehigieniczne. Nie mogłaś wybrać lepszego miejsca?
-Tylko tutaj możemy mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy!
No nie do końca, uznała, mając jednak nadzieję, iż
nieznajomi nigdy nie dowiedzą się, iż słyszała ich rozmowę.
-Jeśli Lwu zależy i tak dowie się, ze knujemy – tym razem
kobiecy głos, stłumiony jednak przez maskę. –Ale jeśli przestaniecie zachowywać
się jak banda małolatów, to zapewniam was, że Akashi Seijuro zorientuje się, że
przegrał w momencie gdy będzie umierał. Na naszych oczach i z naszej ręki.
No pięknie. Czy ja nie mogłabym podsłuchać rozmowy o
sprawach biznesowych, których nie rozumiem? Nie, ja muszę trafić na rozmowę o
morderstwie…, jęknęła w myślach, zaciskając powieki. Akashi Seijuro? Znała
to imię i nazwisko, ale skąd? Przez chwilę w głowie przelatywała dane swoich
pacjentów, ale nie, to nie był nikt z nich – no i racja, dlaczego ktoś, kto
posiada samochód i tak drogie buty miałby się przejmować mieszkańcem Ruin?
Zagryzła wargę, gdy dotarło do
niej, o kim rozmawiają. Alfa Lwów, Akashi Seijuro. Mężczyzna, którego widywała
czasem w gazetach, Alfa o smutnych, tajemniczych oczach i wymuszonym uśmiechu.
Patrząc na jego wizerunki wiedziała, że żadne bogactwo świata nie da
człowiekowi szczęścia.
-Najwyższa pora wykonać ostateczny krok – kobieta, która
zdawała się kierować grupą, nerwowo zastukała obcasem w podłogę. –Wkrótce Wilki
nawiążą kontakt z Lwami i wtedy będziemy mieć na karku kolejnego wroga.
-A może zamiast przypadkowej ofiary, zabić Aidę Riko?
-Mówiłem już, Aida jest nietykalna – warknął drugi męski
głos.
Wychyliła
się lekko jeszcze raz, by policzyć osoby. Z tej pozycji źle widziała, ale prócz
kobiety i dwóch mężczyzn (których policzyła po głosie), zauważyła jeszcze jedną
postać, która nic nie mówiła. Przez półmrok i luźne stroje, nie mogła określić
jej płci.
-Wezmę na siebie Wilki. Gdy upadnie ich sojusz z Lwami, same
nie będą w stanie funkcjonować. Potem będą jadły mi z ręki.
-Dobrze – kobieta odparła po chwili zastanowienia. –Zostają
pozostałe koty, głównie Aomine i Kagami.
-Są skupieni na swoich nowych zabawkach i likwidowaniem
nielegalnych Hodowli – mężczyzna lekceważąco prychnął. –Poza tym, obaj nie
grzeszą inteligencją, a ich głową jest Akashi. Utniemy łeb smoka, smok padnie.
-Tak, tylko musimy w końcu… Nieważne – usiadła na jednej z
ławek i spojrzała na konfesjonał, a dziewczyna znów ukryła się w cieniu.
–Czujecie zapach Omegi? Jest dosyć wyraźny.
-Może pomieszkują tutaj bezpańskie Omegi. Śmiecie, założę
się, że gdybyśmy zajrzeli do kątów, znaleźlibyśmy jakieś resztki. Sama wybrałaś
to miejsce – wypomniał jej. –Więc teraz nie narzekaj. Kończmy to i wracajmy,
nim ktoś zauważy naszą nieobecność.
-Racja – zgodziła się z nim, a ukryta w konfesjonale
dziewczyna odetchnęła cicho z ulgą. –Jeśli uda nam się zabić Akashi’ego nim
Aida i Hyuuga wezmą ślub, wtedy Wilczyca znów będzie na rynku matrymonialnym do
wzięcia.
-Odbiegamy za daleko w przyszłość – znów męski głos, ten
sam, który narzekał na niehigieniczne warunki. –Najpierw musi zginąć Lew. A on
jest mądry, o wiele za mądry by dał się złapać w pułapkę.
-Mój drogi, czy nie wiesz, że im ktoś jest mądrzejszy, w tym
prostsze rzeczy wpada? – zaśmiała się cicho, ale dźwięk ten był równie
nieprzyjemny, co tarcie paznokciami o tablicę. –Akashi Seijuro jest pewien, że
nikt nigdy mu nie zagrozi i że to on pociąga za sznurki. Wystarczy, że będziemy
postępować zgodnie z planem a nawet nie zorientuje się, że jest nasza
marionetką. Jest jednak zbyt niebezpieczny, by pozostawiać go przy życiu.
Zniszczmy jego i klan Lwów.
-Zastanawiam się, czy śmierć to jedyne, co możemy mu
zafundować. Może moglibyśmy dorzucić trochę cierpienia? Nim umrze, pokazać mu
jego prawdziwe miejsce, potraktować tak, jak on potraktował nas. Niech gryzie
ziemię, niech oddycha kurzem, niech płacze krwią, niech zdycha w cierpieniu.
-Brzmi kusząco, ale… Wiesz, dlaczego złe postacie zawsze
przegrywają w filmach? Bo cieszą się swoją zemstą, chcą dać „dobremu” nauczkę.
Zabijmy go cicho i bez rozgłosu, przy okazji wrabiając w mord. Zabójstwo i
samobójstwo. Dziennikarze posikają się z radości, a Lwy nigdy nie odzyskają
honoru.
-Minęło dziesięć minut. Musimy iść – przypomniał im jeden z
mężczyzn. –Za chwilę Satelita wychwyci brak naszych sygnałów i będziemy się
musieli tłumaczyć.
-Racja. Pamiętajcie o tym, by spalić notatkę i za wszelką
cenę nie tworzyć jej elektronicznie. Dokonamy wszystkiego przy kolejnej pełni –
dodała jeszcze tylko kobieta krótkim syknięciem. –Wracajmy. Nie zniosę dłużej
tego smrodu Omeg. A właśnie… jak idzie poszukiwanie tej jasnowłosej Omegi?
Tamto zabójstwo chciałabym już zamknąć.
-Jestem na tropie – po raz pierwszy odezwał się ostatni
mężczyzna. Jego głos był przyjemny, lekko ochrypły. –Jesteście pewni, że to
była kobieta?
-Tak, widziałem ją. Blondynka, zielone oczy, drobna. Wypadła
przez balkon. Miała rozwaloną głowę – dodał. –Wiem, że Hanamiya również jej
szuka.
-Może nam się przydać – kobieta wzruszyła ramionami,
wyprowadzając mężczyzn z budynku.
Odczekała
nie tylko do momentu, aż ich kroku ucichły, ale jeszcze długie, ciągnące się
jak wieczność minuty, kiedy zniknęły światła samochodów. Dopiero wtedy
rozluźniła się lekko, wypuszczając z płuc powietrze. Kołatała się w niej myśl,
że minęło może dopiero piętnaście minut, może dopiero dwadzieścia, a tymczasem
miała wrażenie, że tkwi tutaj całe życie, jakby wrosła w marmurową posadzkę i
zbutwiałe drewno. Wiedziała, że usłyszała rozmowę, której podsłuchanie mogłoby
kosztować ją jej życie. Czy powinna jednak zignorować to, co usłyszała? Ci
ludzie otwarcie rozmawiali o zamachu na życie Alfy Lwów. Akashi Seijuro nie był
bezpieczny, zapewne nieświadom tego, że ktoś planuje się go pozbyć. Ale czy
uwierzyłby jej, Omedze z Ruin? Już pomijając fakt, że nie ma szans, by
kiedykolwiek się z nim spotkać i przekazać ostrzeżenie… Nie dawało jej to
jednak spokoju.
Nawet
wtedy, kiedy ostrożnie podniosła się i
cichutko, niczym trusia, przemknęła do włazu w podłodze i przez katakumby
dostała się do tunelu, wciąż myślała o tym, że Akashi Seijuro już wkrótce
pożegna się ze swoim życiem. I mimo iż go nie znała, czuła żal na samą myśl, że
nic nie może dla niego zrobić.
Ogromnie
przepraszam Was za te opóźnienia, ale szkoła + praca mnie wykańcza. Październik
może będę mieć spokojniejszy! Mam nadzieję, że wciąż chcecie to czytać, bo
dochodzimy do większego zwrotu akcji ^^
W rozdziale wykorzystano soundtrack z filmy „Star Wars”
(„Emperor’s Throne Room” John Williams). Polecam, bo klimatycznie pasuje do rozdziału ^^
No i mamy przyszłą miłość Akasha. Ciekawe kiedy mu powie, że czyhają na jego życie...
OdpowiedzUsuńO ile w ogóle mu powie, heheszky xd
Usuń"Akashi ignorował go, nie zwracał uwagi na mikroskopijne wyrzuty sumienia, jakie miał." zara, zara chwilunia, moment!!! Jakie wyrzuty sumienia ja się pytam!? Tacy jak on nie mają sumienia!
OdpowiedzUsuńOi Ty!! nowa i bezimienna!!!!!! Ja Ci radzę Ty lepiej znajdź sposób, żeby uratować Lwa, najlepiej go znajdź i przytargaj na następną pełnie w to samo miejsce!! Bo jak nie to nie chcesz wiedzieć co Ci zrobię jak coś mu się stanie -.-
Czekam na ciąg dalszy!!!
Pozdrawiam i weny życzę
Haru-chan :*
No mówię, mikroskopijne xD Ot, takie tam jak czkawka xD
UsuńHaaai ~ Spokojnie, mogę Was zapewnić, że w pewien sposób go uratuje :D Jaki... no, zobaczycie xd
Akashi z czkawką, hahaha toś mnie dopiero rozłożyła na łopatki hahahaha wyobraźcie to sobie, o ja nie mogę!!!!
OdpowiedzUsuńTo mi apetytu narobiła :3
Stąpasz po niepewnym gruncie...nic mnie tak nie drażni jak te wszystkie OC dla Akasia, mam nadzieję, że wyjdzie Ci ciekawa postać.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc kibicuje tym złym, bo chcę ujrzeć upadek Akashich i może przy okazji Hanamiya zginie
Hej,
OdpowiedzUsuńno i pojawiła się miłość Akashiego, mam nadzieję, że go w jakiś sposób uratuje i mamy więcej spiskowców...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no i pojawiła się miłość Akashiego ;) mam nadzieję, że go w jakiś sposób uratuje i mamy więcej spiskowców...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga